wtorek, 24 lutego 2015

Rozdział 1: 'Most na krzywej'

"Zabierz mnie do miejsca, gdzie nie będę nic czuła."

   Zgniotła kartkę i wrzuciła ją do rzeki. Przez sekundę utrzymywała się na powierzchni wody, jednak po krótkiej walce z siłami natury, zaczęła opadać na dno. Tak jak nadzieja, która ledwo tliła się w jej sercu. Ostatni raz spojrzała w dół. Rzeka płynęła leniwie swoim rytmem, uśpiona, przyczajona. Nie warto, pomyślała i odwróciła się.

*
   Lubiła chodzić po starych uliczkach miasta nocą, która nadawała mu tajemniczości i jednocześnie napawała ją strachem. Czasem pojawiał się ktoś podejrzany, ale starała się nie poznawać po sobie, że się boi. Szła więc prosto przed siebie, próbując nie zwracać na siebie niczyjej uwagi.

   Czasem, po lekcjach, przesiadywała w parku i zamykała oczy. Lubiła ten stan, gdy wyobrażała sobie, że nic na świecie się nie liczy oprócz wiatru w jej włosach i tego, że przez moment nie czuła nic. Był tylko wiatr i ona. Nic więcej. Nie chciała czuć żadnych ciężarów dnia, ciężarów serca, duszy. Ciężarów jej rodziców. Jej siostry. To była główna przyczyna jej zamknięcia się w sobie. Nie potrafiła sobie poradzić z sytuacją i z tym, co się dzieje. Z tym, jak wszystko nagle się zmieniło.

   Gdybym tylko wiedziała... nigdy bym jej na to nie pozwoliła.

   Było już bardzo późno, chociaż można by było powiedzieć, że bardzo wcześnie. Spojrzała na zegar na rynku i zdziwiła się, gdy wskazywał czwartą rano. To niemożliwe, by spędziła tyle czasu na łażeniu po mieście. Wymknęła się z domu po pierwszej w nocy, by wyjść nad rzekę i pomyśleć. Nie wiedziała, że myślenie zajmuje tyle czasu. Lepiej, żeby nikt nie zauważył mojej ucieczki, skarciła się w duchu.

   Rozpoczęła szaleńczy bieg przez rynek, myśląc, czy lepiej zakraść się do domu przez balkon czy przez okno w piwnicy, gdy nagle z całą siłą uderzyła w coś. A właściwie w kogoś. Nie zarejestrowała momentu, w którym spada, bo właściwie leżała już w jakiejś brudnej kałuży. Poczuła silne dłonie, chwytające ją za ramiona i w końcu podniosła głowę.

- Przepraszam najmocniej - rzekł nieznajomy ciepłym niskim głosem. Miał oczy koloru miodu, ciemne, kręcone ciemne włosy i miły uśmiech. Na plecach dźwigał gitarę. - Masz brudną sukienkę.
- To chyba moja wina - rzekła, czując jak nagle zaczęły jej się pocić dłonie. Co się dzieje? - Biegłam i nie patrzyłam przed siebie. Grasz na gitarze - bardziej stwierdziła, niż zapytała.
- Tak - uśmiechnął się. Wyczuwała w tym uśmiechu kłopoty. I podobało jej się to. - Zagrać ci coś.. ee..
- Zuza - przedstawiła się, wyciągając dłoń i zdziwiła się, gdy chłopak ujął jej rękę i delikatnie pocałował.
- Bartek. A więc, Susannah, zagrać ci coś?
Przytaknęła głową. Szli w milczeniu, a on brzdąkał różne znane melodie na gitarze. Niezbyt głośno, ale na tyle, by ona słyszała. Gdy usłyszała utwór Whistle for the choir zespołu The Fratellis, oczy jej się rozszerzyły. Zauważył to.
- Lubisz ten utwór?

   Nie śmiała się odezwać. Zamknęła oczy i wyprzedziła go o parę kroków. Gdy usłyszała pierwsze słowa piosenki, poczuła się jak jej bohaterka. Dosłownie. Westchnęła cicho. Trochę smutna.

"So if you're lonely why'd you say you're not lonely
Oh you're a silly girl, I know I heard it so
It's just like you to come and go*..."

    Kiedy zaczął gwizdać pod koniec, odwróciła się do niego, a on obdarzył ją jeszcze piękniejszym uśmiechem niż wczesniej. Czuł, jakie emocje wyzwalają w niej te dźwięki i widział, jak bardzo dziewczyna próbuje je przed sobą ukryć. Intrygowała go. Była jak z tej piosenki.

- A girl like you's just irresistible... - skończył i przyjrzał jej się uważnie. Piegowata twarz, kasztanowe włosy, w których powoli odbijało się światło poranka. Nieśmiałe spojrzenie. Przygryzała lekko wargę. Denerwowała się. - Zapomniałem, że przeze mnie wpadłaś w kałużę. - Powoli przeniósł wzrok z jej nóg, zatrzymując go na sekundę na jej biuście, by ponownie spojrzeć na jej twarz.
- Nic się nie stało - rzekła pospiesznie, lekko przyklepując materiał. Faktycznie, była bardzo brudna i wciąż mokra. Przeklęta kałuża!
- Czy to nie będzie zbyt... niepoprawne... z mojej strony, jeśli bym zaproponował, byś poszła ze mną do mojego domu? Mogłabyś jakos...hm... naprawić sobie sukienkę, dostałabyś śniadanie, herbatę i mój uśmiech gratis.

   Patrzył na nią w milczeniu. Czy to nie było zbyt zuchwałe? Znali się może z godzinę. Może pomyśleć, że jestem jakimś zboczeńcem, pomyślał. Ale czuł, że sobie nie odpuści. Ta dziewczyna namieszała mu w głowie przez samą swoją obecność. Chciał ją poznać. Ciekawiła go. A do tego jest taka śliczna...

- Dobrze - zgodziła się w końcu. Sama nie wierzyła, że to powiedziała. Przecież nie powinnam umawiać się z nieznajomym do jego domu w środku nocy, jeśli mam choć trochę rozumu. Poza tym, mogą się o mnie martwić...chociaż... I tak nawet nie zauważaja, że istnieję. - Pójdę. Pod warunkiem, że mnie potem odprowadzisz.

   Uśmiechnął się na samą myśl. Minę miała taką, jakby właśnie podjęła najbardziej spontaniczną decyzję w jej życiu. Wciąż nie potrafił jej rozgryźć do końca. Uczepił się jednak myśli, że będzie na to jeszcze dużo czasu. Gitara ponownie znalazła się na jego plecach i ruszyli.

   Zuza przez całą drogę myślała o tym, w co się pakuje. Nie powinnam... A może? A może to nie był przypadek? Tak miało być? Czy to jest ta zmiana, której tak bardzo poszukuję? Czy dzięki niemu zechcę kiedykolwiek jeszcze coś czuć?

   Zostawiła dla siebie te pytania. Szli w milczeniu przez jakiś czas, a chłopak obserwował jej twarz. Zmieniała się. Wydawało mu się, że dziewczyna nakłada na nią coraz to nowe maski. Ukrywa się. A może się boi?

- Ile masz lat? - zapytała w końcu.
- A na ile ci wyglądam? - odpowiedział pytaniem.
Zamyśliła się.
- Dwadzieścia.
- Prawie zgadłaś. Dziewiętnaście skończyłem wczoraj.
- Wszystkiego dobrego. Niech się spełnią twoje marzenia.
- Chyba już się spełniają...
Nie odpowiedziała. Zamyśliła się.
- A ty?
- Co ja?
- Ile masz lat?
- Zgadnij - spojrzała na niego; na parę sekund ich spojrzenia obijały się o siebie. Odwróciła jednak głowę.
- Niech pomyślę... Nieśmiałe spojrzenie twych oczu mówi mi, że... jesteś młodsza.
- Tylko o rok.
- Wiedziałem.

   Uśmiechnął się. W tej chwili szedł obok niej bardzo blisko, ich ramiona czasem obijały się o siebie. Dawno nie czuła z kimś takiej bliskości, mimo tego, że znała go zaledwie godzinę. To wystarczyło.

***
No i stało się. Założyłam kolejnego bloga. Tym razem mam postanowienie, że to opowiadanie dobrnie do końca. Musi, inaczej rzucam pisanie. Wierszy, opowiadań, wszystkiego. Musi mi się w końcu coś udać! A początki z reguły są trudne, więc zobaczymy, co czas pokaże...

Dziękuję, Drogi Czytelniku, że dobrnąłeś do końca tego rozdziału. Pozdrawiam cieplutko :))

*Whistle for the choir - The Fratellis [fragment]